sobota, 12 października 2013

Kuchnia koreańska

 Moje ulubione posty zazwyczaj dotyczą jedzenia. Tak więc dzisiaj będzie o koreańskim jedzeniu, które miałam okazje spróbować. Będzie ostro, czasami mdło a czasami obrzydliwie. Moją zasadą na wyjazdach jest, żeby próbować WSZYSTKIEGO. Wiele rzeczy w Polsce bym nie spróbowała, za to w Korei zjadłam po raz pierwszy.
Mam nadzieję, że nie oglądacie zdjęć na pusty żołądek! 

W dzisiejszym menu mamy:
  • Bulgogi z makaronem udon- jedno z lepszych dań koreańskich. Marynowane mięso z warzywami i sezamem usmażone na patelni ( tu z dodatkiem makaronu udon). Podstawą do bulgogi jest mięso wieprzowe, ale ja akurat jadłam z mięsem drobiowym.
Bulgogi
W restauracji, w której jadłam był "bar salatkowy" tzn. można było wybrać sobie rożnego rodzaju kimchi, sosy które były już wliczone w cenę dania. Ja akurat wybrałam marynowaną rzepę na dwa różne sposoby.

  •  "korean barbecue"- dośc ogólna nazwa, ale sprowadza się do jednej czynności- grillowania zamarynowanego(lub nie marynowanego ) mięsa w różnej postaci. Ja próbowałam samgyeopsal (grillowany boczek), mielone mięso z baaaardzo ostrą papryczką w postaci mini-burgerów, karkówki. Tak często jadłam samgyeopsal, że mam nawet już ulubiony lokal w Seulu :P
Kawałki ugrilowanego mięsa zawijamy w liście sezmaowe lub sałaty z wybranymi dodatkami
Szczerze przyznam, że na początku ciężko było tak bez chleba czy bułeczki ale później się przyzwyczaiłam. Polecam szczególnie liście sezamowe! Są lepsze od sałaty.

  • zupa/gulasz- danie które miało nie być ostre, specjalnie wyselekcjonowane przez koreańskiego kolegę. Wyglądało to tak- duża miska z wodą i owocami morza, mięsem, warzywami, która gotuje się przy stoliku. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że będzie to coś w rodzaju delikatnej zupy. Jednakże w momencie w którym zaczęło się gotować i czerwona, ostra przyprawa wypłynęła i połączyła się z resztą składników, wiedziałam, że trzeba będzie więcej wody zamówić. Była smaczne, szczególnie pyszne kraby ale paliło strasznie!!!!
  •  zakąski do alkoholu- w Korei jeśli pijesz to i także jesz. Koreańczyk, który mnie gościł zabrał mnie do "koreańskiego pubu", czyli miejsca gdzie głównie się pije, ale można zamówić też zakąski do alkoholu. My wybraliśmy makkoli czyli tradycyjnjy koreański alkohol ze sfermentowanego ryżu, wody i mąki. Makkoli, jak dla mnie ma drożdżowy, specyficzny smak, dlatego nasze makkoli miało dodatek soku pomarańczowego. Było pyszne!  Zakąskę do makkoli wybrał dla nas sam właściciel, a były to - kurze kupry w kruchym cieście ( ala tempura). W Polsce nigdy bym tego nie zjadła, nigdy. Pamiętam jak moja babcia zawsze wysysała te kupry, jak był rosół na obiad. Ale w Korei musiałam spróbować! O dziwo miały całkiem niezły smak- lekko gumowate, w kruchej panierce nieźle komponowały się z makkoli.

Kurze kupry w kruchej panierce.
Piliśmy z miedzianych miseczek, a makkoli rozlewane było z miedzianych czajników.
  •  domowe jedzenie- trochę zbiorcza kategoria, ale dzięki wizycie w prawdziwym koreańskim domu, miałam szansę spróbować wielu potraw, które Koreańczycy jedzą codziennie.Tfu, co ja gadam, nie tylko próbowałam ale także sama robiłam! A pomagała mi prawdziwa, koreańska ahjumma (taka jak z koreańskich dram, która zawodowo zajmuje się czyimś domem)
Koreańska ahjumma w akcji.
Na stole znajdują się kimchi w trzech odmianach, marynowane jajka, jijim-rodzaj naleśnika tu akurat z zieloną cebulą. 
Kimbap w wersji delikatnej- zamiast wodorostów, omlet jajeczny. Moja ulubiona wersja!





Kimbap, który wspólnie robiłam z koreańską rodziną i ahjummą! Kimbap składa się z ryżu, wodorostów oraz dodaków- zazwyczaj korzeni łopianu,szynki,marchewki, jajecznego omletu.
Zupa z wodorostów (coś ala miyeok guk tylko letnia wersja). Zupa z którą miałam problem, żeby zjeść. Smakowało to jak woda z octem, plus wodorosty i sezam. Orzeźwiająca, jednak to już chyba wyższa szkoła jazdy.
  • pieczone kasztany- dla niektórych to może nic nowego, ale nigdy w życiu nie jadłam kasztanów i bardzo chciałam ich spróbować będąc w Korei. Taka okazja natrafiła się gdy wracałam ze świątyni w Busanie i kupiła torebkę, ciepłych, pachnących pieczonych kasztanów.
  • mandu -czyli koreański pieróg. PYCHA! No bo kto nie lubi pierogów?! I są znacznie większe od tych naszych polskich! Nadzienie mandu to zazwyczaj mięso mielone z czosnkiem i zieloną cebulą. Może występować  w formie gotowanej w rosole lub smażone. Obydwie wersje są pyszne!
Mandu no i obowiązkowo kimchi!
Przy okazji jedzenia mandu po raz pierwszym jadłam metalowymi pałeczkami w Korei. Na początku było ciężko ale później nawet Koreańczycy i Japończycy chwalili moje umiejętności jedzenia pałeczkami!
  • street food- obowiązkowe w Korei! Wieczorem można zjeść jeszcze więcej pyszności a do tego na wynos. Są tanie i pyszne!
Na straganie były smażone mandu, dukkbokki, ryby w kruchym cieście, jijim, yachae(smażone warzywa w cieście), fishcakes. Miałam okazję spróbować wszystkiego!
Dukkbokki- pyszne ale ostre!
  • juk- czyli coś w rodzaju kleiku. Podstawą jest rozgotowany ryż i dobrane składniki. Ale juk ma wiele smaków- od dyniowego, z owocami morza po juk z orzechami pini. Delikatny, pyszny, sycący. Była to ulga dla żołądka po ostrych koreańskich daniach. W Polsce mam często ochotę na koreański juk, bo ma wiele wyrazistych smaków, nie to co polski kleik- kojarzący mi się tylko z rozstrojem żołądka.
Juk z mięsem krabów i warzywami. Oczywiście nie mogło zabraknąć kimchi.
  •  coś w rodzaju Ho-tteok-  piszę coś w rodzaju ho-tteok, bo nie było tutaj zwyczajowego ciasta a dwie kromki chleba tostowego. Wybrałam nadzienie  z czerwonej fasoli, która zawsze mnie prześladuje.

Będąc w Korei jadłam jeszcze kilka innych potraw ale niestety nie mam zdjęć, bo często byłam zbyt pochłonięta jedzeniem lub rozmową. Zazwyczaj miałam okazję jeść w domu Koreańczyków u których gościłam. Między innymi próbowałam:
  • gaeran jim, coś w rodzaju konsystencji omleta z tym że robione na parze a nie na patelni. Bardzo delikatne i smaczne. 
  • kruszony lód z fasolą azuki,
  • jokbal, czyli gotowane w przyprawach świnskie nóżki (coś ala golonka, tylko że jako dodatek a nie danie główne)), 
  • sikhye- napój ryzowy,
  • soju- koreański alkohol z ryżu ok 20%
  • z kuchni japońskiej omuraisu raz shabu-shabu,
  • parówka w cieście na patyku- nie wiem jak to się nazywa, ale nie polecam- parówka smakuje jak zmielony karton. To doświadczenie sprawiło, że doceniłam polskie parówki.
  • gotowane wnętrzności krowy, takie jak płuca,jelita itp. W Polsce nie jem podrobów, ale w Korei nie mogłam odmówić.
  • pies- nie, nie jadłam. Ale miałam propozycję, żeby spróbować. Nie spróbowałam tylko z jednego powodu- ceny. Bo nie potępiam tego, że psie mięso gości na koreańskich talerzach. To jest inna kultura, której nie mam prawa oceniać a tym bardziej pouczać co mogą a czego nie mogą jeść.
Nie sądzę abym spróbowała nawet ułamek tego co kryje kuchnia koreańska. W ogóle kuchnia azjatycka chyba nie zna żadnych ograniczeń i za to ją uwielbiam! Dlatego powrót do Korei będzie kolejną możliwością odkrywania  koreańskiej kuchni na nowo :)

 Pozdrawiam,
AS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz